Baza wiedzy

Lekarze specjaliści
Terapeuci

Niezauważalne oblicze depresji. Psycholog – studium przypadku

Dla wielu osób ktoś chory na depresję kojarzy się z ogromnym smutkiem, szarością, nie dbaniem o siebie, zaniedbywaniem potrzeb życiowych. Osoba zaszyta w domu albo przebywająca w szpitalu psychiatrycznym, otumaniona lekami. I zapewne są przypadki osób chorych na depresję, kiedy tak właśnie jest, wtedy mówimy o głębokiej depresji. Ale są też inne postacie depresji, można powiedzieć „subtelne” albo „utajone”. Prawie niewidoczne dla nas „gołym okiem”. Szczególnie w naszych czasach , kiedy jest niesamowite tempo życia, gonitwa za realizacją obowiązków, potrzeb, dążenie do przyjemności i unikania tego co niekomfortowe, wówczas bardzo łatwo stracić czujność. W natłoku spraw, obowiązków, dążymy zazwyczaj do szybkiego niwelowania stanów nieprzyjemnych, dysforycznych, dostępnymi sposobami, bo musimy „iść dalej”. Nie ma czasu na smutek, użalanie się nad sobą. W takim pędzie łatwo stracić kontakt z samym sobą, a co dopiero z bliskimi.

Poniższy opis przypadku pokazuje INNE, NIEZAUWAŻALNE oblicze depresji.

Jestem żoną, matką, mam pracę, wykonuję „prestiżowy” zawód. Mam dom, przyjaciół. Mam też za sobą 2,5 roku psychoterapii, farmakoterapię. Nie byłam hospitalizowana. Jestem taka jak Ty, obok Ciebie..

Nie pamiętam, kiedy się zaczęło…. Pamięcią sięgam do urodzenia dziecka, miałam wtedy 30 lat. Może zaczęło się już wcześniej. Pojawiające się „ciche dni, smutek, apatia, drażliwość. Pojawianie się w głowie myśli, że może cierpię na depresję, nie było jednak dla mnie momentem zwrotnym, decydującym o podjęciu kroków w kierunku zmiany tego. Do podjęcia terapii dojrzewałam dobrych kilka lat. Tak naprawdę psychoterapię podjęłam bo chciałam „przepracować” z psychologiem problemy osobiste. Wtedy jeszcze nie nazywałam tego depresją. Przez cały ten czas „jakoś było”. Raz lepiej, raz gorzej, ale bez „dramatu”. Nawet jak bywało gorzej to wiedziałam, że mogę o tym porozmawiać z terapeutą, a więc „mam to pod kontrolą”. Przez cały ten czas ” spełniałam swoje role społeczne i zawodowe” . Chodziłam do pracy zajmowałam się domem, woziłam dzieci do przedszkola, do szkoły, na zajęcia dodatkowe. Rozwijałam się zawodowo. Wychodziłam z domu, do kina, na koncerty, spotykałam się z przyjaciółmi. Bywało, że nawet chadzałam na imprezy, śmiałam się, piłam wino i nawet się dobrze bawiłam. Różne rzeczy można przeczytać o depresji między innymi, że osoba na nią cierpiąca chodzi zaniedbana. Ja jednak chodziłam regularnie do fryzjera, kosmetyczki, na babskie zakupy, zawsze dbałam o siebie. Tylko czasami, niekiedy, przychodziły takie dni, że czułam się smutna, zniechęcona, nic mnie nie cieszyło, nie sprawiało radości, a w głowie pojawiał się natłok depresyjnych myśli. Wtedy również funkcjonowałam normalnie. Wstawałam do pracy, malowałam się, czesałam, wyprawiałam dzieci do szkoły, tyle że wymagało to ode mnie większego wysiłku. Co się w tych okresach nasilenia depresji zmieniało, to to, że wycofywałam się. Rezygnowałam ze spotkań towarzyskich, znajdując różne wymówki, koniecznie takie, które nie budziły żadnych „podejrzeń”. Byłam drażliwa, wybuchowa, warczałam na męża i dzieci, albo milczałam, byle dali mi wszyscy święty spokój. Tak, chyba to milczenie było najgorsze. Ale to mijało i znowu stawało się normalnie. Powiemy – ”przecież takie dni zdarzają się każdemu…” Mówiąc tak jednak tracimy pewnego rodzaju czujność, w odniesieniu do tego co dzieje się z moim ”Ja”.

A co na to moi bliscy?

Mąż oczywiście pytał ”Co Ci jest?”, ”Co się stało?”. Odpowiedź jaką słyszał, zawsze brzmiała tak samo – ”Nic”” ewentualnie ” Problemy w pracy „, czy ” Gorszy dzień „. Jednym słowem mówiłam cokolwiek, byle nie pytał dalej. Jeżeli pytał dalej, to warczałam poirytowana, a to już mi gwarantowało koniec rozmowy.

W pracy podobnie. Też zawsze miałam wymówkę – problemy z mężem, problemy z dziećmi itp.

Dzwoniła przyjaciółka (psychoterapeutka), pytała co słychać – ” Nic ciekawego”, ”Wszystko dobrze” „Kontynuuje terapię, wiec jest O.K” i zmieniałam temat.

Przyjaźnimy się 20 lat Ona widziała jak płaczę, kiedy miałam młodzieńcze „problemy sercowe”. Nigdy nie widziała mojej rozpaczy, mojej depresji. Głupio mi było mówić o tym co czuję, o tym co się ze mną dzieje nawet przyjaciółce. Wmawiałam sobie to nic takiego, po co mówić innym o sobie, użalać się.

Byłam jak zasznurowana.

Mówiłam sobie – ”To minie.”

I szczerze mówiąc mijało, ale też powracało coraz częściej, coraz intensywniej, na coraz dłużej. Wtedy każdy dzień stawał się wewnętrzną walką, aby przetrwać z nadzieją, że nadejdzie noc i przyjdzie sen. Niestety nic z tego – noce były bezsenne. Każda noc niosła przebudzenie w jej środku, moje kręcenie się z boku na bok i czekanie, aż zadzwoni budzik. To strasznie mnie wyczerpywało. Pierwsza, pojawiająca się myśl rano „Boże znowu. Nie mam siły. Nie dam rady. Może wezmę L4.” Miałam ochotę zaszyć się w łóżku i nie wychodzić, aż ten stan sam przeminie. Z drugiej strony dobrze wiedziałam, że to tak nie działa. Trzeba wstać i funkcjonować jak zawsze. Zwlekałam się z łóżka, szłam do łazienki. Każdy ruch był tak ciężki i powolny, wymagał ode mnie tyle wysiłku, jakbym dźwigała ciężary. Bo tak się czułam, jakby wszystkie czynności wymagały ode mnie nadludzkiego wysiłku… Spoglądałam w lustro i widziałam smutek, bladość, opuchnięte od łez oczy, ponieważ płakałam z każdego możliwego powodu oraz bez żadnego powodu! I to w depresji jest najgorsze – że tak po prostu jest, to taki STAN! Stan poczucia niemocy, bycia w otchłani, stan nie do opisania. Jeżeli ktoś tego nie czuł, to nie jest w stanie zrozumieć, nawet jeżeli ma najlepsze chęci i otwarcie do tego zrozumienia. Ten STAN jest wewnątrz – to jakby czarna otchłań. A na zewnątrz? Zaraz będzie lepiej – robię jak zawsze makijaż, fryzurę, ubieram się w modnym stylu. Gotowe. Jeszcze uśmiech. Schodzę na dół. Śniadanie – ja oczywiście nie jem, bo nie mam apetytu. Dzieci. Szkoła. Praca. itd. Powrót do domu – nareszcie! W domu, mogę się schować, choć nie zawsze, w końcu mam i tutaj obowiązki. Z wysiłkiem, ale je spełniam. Wtedy kiedy muszę. Z czasem zaczyna coraz częściej wyręczać mnie mąż. Był kiedyś taki bardzo trudny moment, że mu powiedziałam, że coś się ze mną złego dzieje. Coś we mnie wtedy pękło, to był jeden z trudniejszych okresów. Więc już wie, że nie daję rady, dlatego mnie „zastępuje” w domu. Ale od tamtego momentu „dawałam jeszcze radę” przez pól roku zanim, udałam się do psychiatry i podjęłam farmakoterapię. Jednocześnie kontynuowałam psychoterapię. Teraz wiem, że za długo zwlekałam. Mam 36 lat. Patrzę z nadzieją w przyszłość. Sama nie poradziłabym sobie.

Jak widać, DEPRESJA nie musi brzydko pachnieć, czy źle wyglądać, ze względu na zaniedbanie zewnętrzne człowieka. Nie musi cały czas płakać. Nie musi leżeć w szpitalu psychiatrycznym. Depresja nie znosi pocieszenia typu – ”Weź się w garść „. Bo jak się wziąć w garść, kiedy nie ma się siły wstać z łóżka, a każdy dzień to walka z samym sobą. Być może powyższy opis dotyczy Ciebie, albo być może kogoś bliskiego. Osoba cierpiąca na depresję bardzo rzadko przyjdzie i powie – ”Pomóż mi, bo coś się ze mną dzieje”. Kiedy sam zauważysz, że jest źle, w odniesieniu do siebie, bądź osoby bliskiej, to prawdopodobnie jest to już zaawansowany stan depresyjny.

Dlatego jeżeli podejrzewasz że masz depresję albo ktoś w Twoim otoczeniu się z nią boryka, to nie odwracaj oczu, nie zwlekaj z pomocą.

Co możesz zrobić?

  • porozmawiaj, zapytaj wprost i nie daj się zbyć wymówkom.
  • próbuj przekonać siebie lub tę osobę do konsultacji z psychologiem, albo psychiatrą
  • możesz sam skonsultować ze specjalistą swoje obserwacje i podejrzenia dotyczące osoby bliskiej
  • nie oceniaj, nie krytykuj, unikaj banałów będzie dobrze, ułoży się, minie to
  • nie poddawaj się, a przede wszystkim – zauważ.

mgr Alina Płonka – Borowczyk 
psycholog                    
Logmed Poradnie Specjalistyczne